PSYCHOTERAPIA ZBIOROWA

Jest to temat rozległy i do tego stopnia zazębiający się z zagadnieniami me­dycyny społecznej, że niepodobna wyczerpać go w ramach niniejszej książki. Dotychczas omawiałem przeważnie metody oddziaływania psychoterapeutycz­nego na chorą jednostkę. Do tego celu lekarz musi mieć bardzo dużo czasu, aby mógł poświęcić jednemu choremu tyle uwagi i energii. Już same względy oszczędnościowe przemawiają za tym, aby stworzyć warunki oddziaływania lekarza na jak największą grupę chorych równocześnie. Ale deficyt kadr le­karskich i względy gospodarcze nie są jedynym motywem, i nie najważniej­szym. Chory nigdy nie jest wyizolowany ze swojego środowiska stałego lub chwilowego. Działają na niego wpływy grupy, w której się znalazł chwilowo w szpitalu czy w przychodni, działa na niego rodzina, otoczenie w miejscu pracy, wreszcie środowisko w najszerszym tego słowa znaczeniu. Chory czyta prasę, ogląda filmy, przysłuchuje się rozmowom gdziekolwiek przebywa, roz­mawia z chorymi i ze zdrowymi. Całe to środowisko urabia jego zapatrywanie i wywiera wpływ na samopoczucie i na objawy chorobowe. Chory uświadamia sobie ten wpływ tylko wyjątkowo. Jego uleganie sugestii jest ogromne. Wchłania on z łatwością poglądy dodatnie i ujemne, od których w wysokiej mierze zależy wynik przeprowadzonego leczenia. Wpływy te zależą od przy­padku. Lekarze nie lubią przypadkowości. Przypadkowe wpływy w zakresie psychoterapii mogą być bardzo szkodliwe, mogą krzyżować się z plana­mi leczniczymi lekarza, mogą przeciwdziałać jego wysiłkom i nawet je unicestwiać.

Dlatego dążeniem doskonałej psychoterapii musi być uzyskanie wpływu na środowisko nie tylko jednego chorego, ale wielu chorych, którzy przebywają w podobnych lub tych samych warunkach i poddani są takim samym oddzia­ływaniom środowiskowym. Uzyskać ten wpływ możemy w wieloraki sposób. Stan utopijny polegałby na tym, że wyszkoleni w psychoterapii lekarze obsa­dziliby wszystkie kluczowe stanowiska, z których obecnie spływają na rzesze chorych urazy nerwicotwórcze. W ręku psychoterapeutów znalazłyby się: pra­sa, radio, telewizja, ale również administracja służby zdrowia i ciała ustawo­dawcze. Tylko w ten sposób można by stworzyć idealne środowisko, zapewnia­jące ludziom zdrowym znakomitą psychoprofilaktykę, a ludziom chorym atmos­ferę psychoterapeutyczną. Utopia jako odległy, niedościgniony, idealny cel dą­żeń i wysiłków i rzeczywistość ? oto dwa bieguny, dwa kontrasty, dwie anty­nomie. Psychoterapeuta, który bierze odpowiedzialność za zdrowie chorego lub zbiorowiska chorych, musi dążyć do tego, aby środowisko szło jego wysiłkom psycholeczniczym na rękę, aby uzyskanych wyników nie psuło. Rozumiejący zadania higieny psychicznej, psychoprofilaktyki i psychoterapii lekarze muszą stworzyć wspólnymi wysiłkami kulturę psychiatryczną i psychohigieniczną.

W chwili obecnej musimy się z tym liczyć, że zgłaszający się do nas chorzy są pod względem psychohigienicznym źle wychowani i że wyobraźnie ich prze­pełnione są produktami błędnych i fałszywych oddziaływań środowiskowych. Nie mamy jeszcze głębszego wpływu psychohigienicznego na środowisko spo­łeczne, z którego przychodzą nasi chorzy i do którego po opuszczeniu szpitala powrócą, ale mamy lub powinniśmy mieć wpływ na grupę chorych, którzy po­wierzyli nam swoje zdrowie w instytucjach lecznictwa zamkniętego lub otwar­tego. Na poglądy tej grupy ludzi mamy obowiązek wywrzeć jednorazowo lub wywierać trwale swój wpływ i przeciwdziałać w ten sposób metodycznie i wy­trwale ujemnym wpływom ciemnego środowiska. Bezpośredni wpływ ciała le­karskiego bywa potężny; staje się wielokrotnie potężniejszy, jeżeli lekarzom uda się wciągnąć do konsekwentnej współpracy personel pomocniczy, średni i niższy. Celem tych zbiorowych wysiłków jest stworzenie odpowiedniej atmo­sfery, która będzie wspierała zewsząd oddziaływanie lekarzy na chorych.

Z opisanych w drugiej części książki metod niektóre nadają się bardzo dobrze do zbiorowego zastosowania. Wszelkie sposoby leczenia sugestią ukrytą mają tutaj pole do popisu. Chorzy rozmawiają ze sobą, szerzą wśród siebie sławę pewnych lekarzy i pewnych leków lub sposobów leczenia. Jest rzeczą zbiorowe­go wysiłku i indywidualnych zasług, aby chwalili dobrych lekarzy i aby sła­wili skuteczność cennych leków i metod, Sugestywność zbiorowisk ludzkich jest ogromna. Wielką sławą cieszą się znachorzy i tłumy zbałamuconych ludzi ciągną do nich po własną zgubę. Jest rzeczą cierpliwego i autorytatywnego od­działywania lekarzy w zetknięciu z chorymi i ze zdrowymi, aby powodzeniem cieszyły się wśród publiczności poważne instytucje lecznictwa uspołecznione­go i sumienni lekarze. Również autogeniczny trening nadaje się doskonale do grupowego zastosowania. Chorzy na oddziałach nie powinni się nudzić. Oprócz leczenia zajęciowego, któremu poniżej poświęcę bardziej szczegółowe omówie­nie, chorych należy skłonić do uprawiania pod kierunkiem wyszkolonego per­sonelu gimnastyki leczniczej, zbiorowych gier i ćwiczeń sportowych. Lekarze muszą się interesować lekturą chorych, która musi być dostosowana nie tylko do poziomu wykształcenia, ale też i do nastroju chorych. Lekarze zwykle nie mają czasu na rzecz nadzwyczajnej wagi: pogadanki z chorymi, odczyty dysku­syjne i inne formy oddziaływania żywym słowem na poglądy, na wyobraźnię i na umysły chorych. Tematyka takich pogadanek i odczytów może być wielo­raka, musi być jednak dobierana pod kątem korzyści psychoterapeutycznej zgromadzonych pacjentów. Nie da się tutaj skodyfikować wymagań stawianych prelegentom; ich pomysłowość musi być niewyczerpana. Wszystko o czym w tej książce mówimy może być w przystępny sposób przedmiotem wykładów i dys­kusji.

Brzmieć to będzie może paradoksalnie, jeśli powiem, że w chorych należy wy­rabiać chęć wyzdrowienia lub dążenie ku wyzdrowieniu. Chorzy bywają bo­wiem lekkomyślni lub uparci w swoich błędnych zapatrywaniach, zazwyczaj wpojonych im bezpośrednio lub pośrednio przez lekarzy. Choremu potrzebny jest ruch, a bezruch jest dla niego bardzo szkodliwy. Zalecamy mu ten ruch roz­maitymi sposobami: gimnastyka lecznicza, ćwiczenia rehabilitacyjne, przechadz­ki, zajęcia, gry ruchowe itd. Chory jest przeświadczony, że wysiłki są niebez­pieczne, unika ich, stara się leżeć w łóżku, nie słucha dobrych rad, buntuje jeszcze innych. To samo dotyczy zażywania przepisanych leków. Na niektórych oddziałach chorzy wręcz oszukują: wypluwają podane im leki, przechowują ie w stolikach nocnych lub pod materacami, wyrzucają do ustępu itd. Jeżeli robią to bezkrytyczni chorzy psychicznie, to nie dziwimy się, ale jeżeli postę­pują w ten sposób chorzy na oddziałach internistycznych, to już daje do myśle­nia. Jeżeli lekarze ograniczają się do zaordynowania leków, a pielęgniarki do mechanicznego ich rozdzielania, to chorzy działają w niezawinionej nieświado­mości własnej krzywdy. Winę ponosi przede wszystkim środowisko, które ich nastawiło nieufnie do zaleceń lekarzy, ale i sami lekarze, jeżeli nie zadadzą sobie trudu wniknięcia w przyczyny tej nieufności i uświadomienia chorych co do niewłaściwości takiego postępowania.

Podobnym zagadnieniem jest lekkomyślność chorych, którzy np. w sanato­riach dla chorych na płuca łamią regulamin, wychodzą w nocy na hulanki, po kryjomu piją napoje alkoholowe. Na niektórych oddziałach wytwarza się cza­sem nastrój euforii pijackiej, który wywiera swoisty wpływ na słabsze cha­raktery, wciąga opornych do pijatyk i pasuje pijaków na istoty przodujące, na­dające na oddziale ton i wywierające moralną presję na chorych wstrzemięźli­wych. Nastrój taki widywano czasem na oddziałach leczenia odwykowego, ale też i w sanatoriach różnych specjalności lekarskich. Prowadzi on do zaniku po­czucia karności i do obniżenia powagi lekarzy. Zarazem też stanowi zaprzecze­nie psychoterapii zbiorowej, która w tych warunkach zakrawa na tragikomedię. Jeżeli chodzi o alkoholizm, to oczywiście nie jest zdolny do wywarcia wpływu psychagogicznego lekarz, który sam pije, choćby nawet pił umiarkowanie. Nie­znośny bywa czasem ironiczno-humorystyczny ton, który przybierają niektórzy lekarze nie gardzący kieliszkiem w rozmowach z chorymi, nawet z alkoholika­mi. W ogóle nastawienie naszego społeczeństwa do alkoholizmu jest beztroskie. Jest to źródłem wielu niepowodzeń higieny psychicznej i psychoprofilaktyki. Obowiązkiem lekarzy jest wykorzystać pobyt chorych w szpitalu ? o jaki­kolwiek gatunek chorób by nie chodziło ? iw tym zakresie oddziaływać siłą swej osobowości na zapatrywania i nawyki chorych. Chorzy sami sobie wza­jemnie mogą szkodzić, przekazując grupie swój brak poczucia dyscypliny oso­bistej i społecznej i zarażając swoim wpływem słabszych. Obowiązkiem lekarzy i personelu pomocniczego jest wykrycie osobników, którzy są rozsadnikami ta­kich złych nastrojów. Jeżeli nie da się na te osoby wpłynąć wychowawczo, na­leży je z oddziału zawczasu usunąć. Zagadnienie zaś nadaje się doskonale jako temat pogadanki, która będzie miała na celu przywrócenie poczucia karności i wyrobienie w chorych szczerego dążenia ku zdrowiu. Będzie to wówczas har­monijne sprzężenie somatoterapii z psychoterapią. Nie potrzeba dodawać, że w pogadance takiej lekarz nie może się ograniczyć do pustego moralizowania, lecz musi w sposób poważny wciągnąć chorych do współpracy nad stworze­niem właściwej atmosfery. Autorytet lekarza musi promieniować i być źródłem ducha .dyscypliny. Sposoby policyjne bez psychagogiki bywają bezskuteczne.