Terapia psycholityczna środkami halucynogennymi
W imię obiektywizmu przedstawię poniżej metodę, której na pewno nikt odpowiedzialny nie będzie u nas ani propagował, ani stosował. Trzeba ją jednak znać.
Metoda katartyczna doznała potężnego wsparcia dzięki środkom halucynogennym, nadającym się dobrze do wprawiania chorego w stan wyjątkowy, w którym staje się on podatny na wpływ psychoterapeutyczny. Do tego celu nadaje się szczególnie: kwas lizergowy, czyli LSD-25 (Delysid-Sandoz) oraz psy- locybina (Indocybin-Sandoz). Metodykę opracowali, po przeanalizowaniu przygotowawczego piśmiennictwa, Leuner i Holfeld (1962), nadając jej postać stacjonarnego leczenia z przerwami. Metodyka dostosowana jest do warunków pracy w klinice lub szpitalu, tzn. lekarz nie musi się zajmować tylko jednym chorym, lecz może leczyć naraz większą grupę 5?6 chorych. Otrzymują oni rano po śniadaniu indywidualnie dobraną dawkę początkową 20?30 ?ag LSD-25 lub 3 mg psylocybiny. Tylko w wyjątkowych przypadkach przekracza się dawkę 150?200 M-g LSD-25 lub 5?15 mg psylocybiny. Unika się więc dużych dawek zdolnych wywołać cięższy stan psychotyczny; dawkę utrzymuje się na poziomie takim, aby chory był zdolny do refleksji i aby w stanie odurzenia był bez przerwy zorientowany co do tego, że przeżycia jego są wywołane sztucznie przez lęk. Każdy chory powinien przebywać w zaciemnionym pokoju, a lekarz odwiedza go co 30?60 minut. Gdyby wystąpił stan lęku lub inny przykry afekt, chory może przywołać dzwonkiem lekarza lub pielęgniarkę. Zwykle szczyt przeżyć majaczeniowych lub onejroidalnych przypada na 3?4 godzinę, a po 4?5 następuje stopniowy spadek. Po psylocybinie spadek ten jest szybszy. Gdyby nastąpiło przedawkowanie lub jeżeli zachodzi konieczność stłumienia wywołanych zjawisk, zwłaszcza przykrych czasem doznań wegetatywnych, to do tego celu służy którykolwiek z leków barbituranowych lub fenotiazynowych. Rola psychoterapeuty ujawnia się zarówno w czasie zabiegu, jak i potem, po obiedzie. W czasie trwania stanu odurzenia rola ta polega na pobudzaniu wyobraźni chorego, sugerowaniu zależnie od osobniczej problematyki nerwicowej odpowiednich treści i na sterowaniu przebiegu przeżyć we właściwym kierunku. Natomiast po południu wykorzystuje się wspomnienia chorych do grupowego ich omówienia. Zazwyczaj chorzy z wielkim zainteresowaniem opowiadają sobie wzajemnie i lekarzowi, jakie przeżyli dziwne zjawiska. Powoduje to oderwanie się ich od zajmowania się własnymi objawami nerwicowymi i wytwarza wśród chorych nastrój optymistyczny, sprzyjający ich zdrowieniu. Chorzy starają się utrwalić przeżyte omamy za pomocą rysunku. Na noc w razie potrzeby, gdyby utrzymywała się jeszcze chwiejność afektywna, mogą otrzymać lekki środek nasenny. Nazajutrz trwają jeszcze dyskusje i omawianie rysunków lub opisów słownych. Na ogół unika się trwałej hospitalizacji chorych: najlepiej jest, jeżeli chorzy przychodzą na leczenie na dwa dni w tygodniu. Drugiego dnia po obiedzie opuszczają klinikę. W ciągu tygodnia mają możność porozumiewania się z lekarzem telefonicznie lub odwiedzając go. Bardzo pożądana jest współpraca z krewnymi.
Na temat teoretycznej strony opisanego postępowania dyskutuje się bardzo dużo, niekiedy w sposób zbyt zawiły. Na Europejskim Sympozjum Psychoterapeutycznym w Getyndze w 1960 r. ustalono dla tej metody nazwę terapii psycholitycznej i widziano skuteczność jej w aktywacji podświadomego tworzywa oraz rozluźnieniu społecznych mechanizmów obronnych, przy czym chory nabiera krytycyzmu wobec swej fałszywej postawy nerwicowej. Zwrócono uwagę na katatymiczną treść wywołanych przeżyć omamowych, a zwłaszcza na przeżycia regresji w czasie; wówczas chory czuje się pomniejszony aż do rozmiarów dziecięcego ciała i odtwarza prawdziwe czy fantazyjne przeżycia z najwcześniejszych lat dziecięcych. Nierzadko dochodzi przy tym do gwałtownego odreagowania w znaczeniu katharsis. Przestrzega się przed stosowaniem tej metody u osób wybitnie histerycznych, także infantylnych oraz zaniedbanych nerwicowów z postawą życiowego wygodnictwa. Czas trwania leczenia waha się w szerokich granicach, jednakże przeciętnie wystarcza około 30 zabiegów. Leki, wstrzykiwane w umiarkowanych ilościach, nie są bardzo toksyczne i nie sprowadzają żadnych następstw ubocznych. Na wszelki wypadek wyłącza się jednak z tego typu leczenia chorych z uszkodzoną wątrobą. Krytycy przestrzegają przed możliwością uaktywnienia jakiejś psychozy endogennej. Możliwości takiej zapobiega najlepiej dobra znajomość diagnostyki psychiatrycznej i dobór odpowiednich przypadków. Uważa się, że leczenie psycholityczne nadaje się najlepiej dla ludzi fizycznie zdrowych, wykazujących wyłącznie nerwicowoczynnościowe zaburzenia, bez jakiegokolwiek innego podłoża prócz reaktywnego. Rozumie się samo przez się, że zabiegi tego typu można przeprowadzać tylko tam, gdzie są odpowiednie warunki pomieszczeniowe i kadrowe. Chorzy ci powinni przebywać w osobnym pomieszczeniu i nie mieć styczności z innymi chorymi, leczonymi inaczej. Stwarza to szczególną atmosferę wtajemniczenia, przy czym chorzy zżywają się ze sobą i uczą się patrzeć krytycznie zarówno na dolegliwości drugich, jak i własne. Jest oczywiste, że leczenie prowadzić muszą lekarze dobrze obeznani z zasadami psychoterapii i że muszą być w tej pracy wspomagani przez personel pomocniczy, odpowiednio do lego celu przeszkolony. Chociaż na świecie panują na temat metod katartyczno-psycholitycznych różne zapatrywania, przeważnie urobione według teoretycznych założeń psychoanalizy, to jednak w moim przekonaniu siłą leczącą tych zabiegów jest przede wszystkim czynnik sugestii ześrodkowany na poszczególnym chorym ze szczególną intensywnością. Warto w tym miejscu dodać, że Schultz (1955) również nie wierzy w swoistość skuteczności odreagowania, wskazując na znany fakt, że histeryczne napady płaczu, wrzasku czy wściekłości bynajmniej nie mają leczniczego znaczenia; dlaczegóż więc miałoby być inaczej, gdy wyładowania te występują w przebiegu posiedzenia hipno- katartycznego. Również Muller-Hegemann (1961) przypisuje wyniki leczenia katartycznego działaniu obcej sugestii.
Trzeba tu z naciskiem zaznaczyć, że bardzo wielu poważnych klinicystów wypowiada się stanowczo przeciwko posługiwaniu się środkami halucynogennymi w psychoterapii. Osobiście zaliczam się również do przeciwników tego rodzaju metod. Halucynogeny są bowiem środkami trującymi, nawet gdy się je stosuje w dawkach minimalnych. Trzeba się ponadto liczyć z możliwością powstania nałogu. Chorych pociąga do nałogowego nadużywania tych środków niesamowitość przeżyć majaczeniowych w stanie zatrucia. Z jednego nieszczęścia, jakim jest choroba, którą lekarz ma wyleczyć, możemy chorego popchnąć w nieszczęście jeszcze większe, w dodatku zaraźliwe, gdyż w pewnych środowiskach istnieje wprost pogoń za środkami odurzającymi. Jeżeli powyżej przytaczam tę metodę, to tylko dla celów dydaktycznych jako przestrogę.