Placebo
W wielojęzycznym piśmiennictwie całego świata wre ożywiona dyskusja nad wartością metodyczną stosowania tzw. placebo. Nazwa ta urobiona została od łacińskiego czasownika placeo i oznacza ?spodobam się”. Tabletki placebo, nazywane również pustymi tabletkami (Leer-Tabletten) lub tabletkami lalsum, mają na celu wypróbowanie, czy dany lek ma istotną wartość leczniczą, czy też fikcyjną, gdyż osiągnięte wyniki należałoby przypisać raczej związanej z zażywaniem ukrytej sugestii (suggestio larvata). Są to tabletki wypełnione masą zupełnie obojętną, lecz wyglądem swoim i wyglądem opakowania wprowadzające chorego w błąd; chory jest przekonany, że zażywa prawdziwy lek. Placebo jest więc ? sit venia verbo ? oszustwem. W doświadczeniu klinicznym metoda’ polega na tym, że część chorych otrzymuje tabletki prawdziwe, a -część tabletki placebo. Założenie teoretyczne jest pozornie słuszne. Jeżeli lek ma rzeczywistą wartość, to powinien okazać się skuteczny w grupie chorych zażywających naprawdę ten lek. Natomiast w grupie chorych, tylko przekonanych, że go zażywają, nie powinno być skuteczności. Teoretycznie tak, a praktycznie nie, właśnie wskutek wmieszania się w rzecz owego matematycznie nieuchwytnego czynnika ukrytej sugestii. Okazało się bowiem ku zdumieniu wielu badaczy, że tabletki falsum mogą wywierać potężne działanie lecznicze i to na objawy bynajmniej nie tylko nerwicowe. W poszczególnych przypadkach objawy czynnościowe do tego stopnia górują nad somatycznymi, że niewprawny w diagnostyce psychiatrycznej internista lub lekarz ogólny nie potrafi przeciągnąć między nimi granicy. Dlatego zdumiewają go wprost cudowne wyniki leczenia tabletkami placebo. Klasyczne stały się dociekania amerykańskiego badacza Beechera (wg Clausera i Kleina, 1957), który zestawił i podsumował wyniki 15 prac klinicznych dotyczących leczenia tabletkami placebo. Wymowny jest tytuł tego referatu: ?The powerful placebo” (potężne placebo). Referat oparty jest na materiale dotyczącym 1082 chorych; przeciętna skuteczność placebo wynosiła 35,2%, a więc lek ten działał na ponad 1/3 chorych. Jeszcze dziwniejsze okazały się wyniki badań Clausera nad skutecznością dawek placebo w uśmierzaniu bezsenności. Zaburzenia snu leczono błyszczącymi czerwonymi kapsułkami żelatynowymi; 81% chorych z zaburzeniami snu chwaliło sobie te cudowne kapsułki. Po cóż więc chorym zapisywać drogie i szkodliwe leki, jeżeli ten sam efekt osiągnąć można tak tanim i nieszkodliwym sposobem? Rozumie się samo przez się, że stosować placebo ma prawo tylko lekarz znający gruntownie diagnostykę i to tylko po gruntownym przebadaniu chorego.
Na temat placebo powstały zażarte spory, w których dyskutanci, jak to bywa, zajmują zazwyczaj bardzo skrajne stanowiska, zależnie od wyznawanych dogmatów. I tak, tzw. somatycy w ogóle nie biorą pod uwagę czynnika psychicznego, gdyż byłoby to ich zdaniem nienaukowe. Wierzą natomiast w dającą się pod względem chemicznym i farmakologicznym ściśle ustalić skuteczność leku. Tym samym ich zdaniem psychoterapia jest zbędna. Według zapatrywań owych jatromechanistów każde zaburzenie czynności ustroju i każdy objaw ma swój odpowiednik w lekospisie. Wystarczy tam zajrzeć, wybrać stosowny lek, dać choremu do zażycia, a skuteczność zapewniona. Dolegliwości nerwicowe określa się w tym obozie słowami: ?nic mu nie jest”. Do tej kategorii pacjentów, którym właściwie nic nie brakuje, zalicza się nerwice. Jeżeli zastosowany lek obojętny okazał się skuteczny, to ex post uznaje się przypadek za histerię. Jeżeli natomiast specyfik okazał się skuteczny, to wnosi się ex ju- vantibus, że widocznie istniało odpowiednie organiczne schorzenie. Clauser (1956) zwrócił uwagę na fatalne błędy rozpoznawcze, wynikające z takiego stawiania sprawy. Jeżeli po wstrzyknięciu wapnia ustąpi napad tężyczki, to wnosi się, że zachodził brak wapnia nawet w przypadku, w którym nie stwierdzono bipokalcemii. Uczeni tego obozu nie wierzą w możliwość leczniczego wpływania za pomocą psychoterapii na objawy organiczne.
Drugi skrajny obóz, psychoanalitycy, uważają środki farmakologiczne za zło konieczne na razie jeszcze tolerowane, dopóki nie zadziała czynnik psychoterapeutyczny. Skrajni entuzjaści psychodynamicznego ujmowania zarówno choroby i to nawet somatycznej (?psychosomatycznej”), jak i jej leczenia, są obecnie w bardzo wielu krajach przodujących pod względem cywilizacyjnym tak licznie reprezentowani, że nadają psychoterapii ton. W naszym kraju takich skrajnych entuzjastów psychoanalizy nie ma. Stoi się na stanowisku, że w każdej chorobie kojarzy się składnik organiczny z psychicznym i że leczenie skierowane być musi przede wszystkim przeciwko nadbudówce czynnościowej, że jednak przy tym doznaje poprawy całość ustroju i pośrednio również w wiełu przypadkach samo podłoże organiczne złożonego obrazu klinicznego. Ocena osiągniętego efektu leczniczego jest rzeczą trudną i naukowo bardzo odpowiedzialną. Kto nie docenia udziału czynnika psychicznego w imię ścisłości naukowej; ten właśnie ignoruje istotną część rzeczywistości klinicznej.
Właśnie w dobrze postawionych klinikach, do których zgłaszają się chorzy z pełnym zaufaniem, objawy organicznych cierpień łatwo ustępują, nawet gdy chory nie zażywa nic prócz placebo. Cokolwiek lekarze zastosują, wszystko pomaga. Im głębiej lekarze wierzą w przedmiotową wartość leczniczą stosowanych leków, tym skuteczniejsze się one okazują. Ileż to razy ból zęba ustaje w poczekalni dentysty. Ileż to razy ciężkie i groźne w domu objawy łagodnieją po przywiezieniu chorego do kliniki. Jakże często ciężko somatycznie chory po wizycie u lekarza opromienionego aureolą powagi lekarskiej sam oświadcza z uśmiechem, że poczuł się już pod wpływem rozmowy z lekarzem i pod wpływem badania jakby w połowie wyleczony. Kto ma doświadczenie kliniczne ten wie, jak wiele zależy od zespołu chorych, do którego pacjent trafia. Jeżeli w zespole nastąpiło kilka wyleczeń lub istotnych popraw, to wytwarza się atmosfera psychoterapeutyczna sprzyjająca dalszym wyleczeniom. Odwrotnie bywa, gdy zespół chorych znajdzie się pod wpływem zgorzkniałego malkontenta lub rozrabiacza. Wytwarza się w sali ujemny nastrój, przeciwstawny najlepszym wysiłkom lekarzy. W takiej niekorzystnej atmosferze wyniki lecznicze bywają zadziwiająco niepomyślne. Wielu autorów przeprowadzało doświadczenia z lekami typu placebo i nie bez zdumienia stwierdzało wybitną poprawę nie tylko objawów czynnościowych, lecz i stanu somatycznego. Dla przykładu przytoczę badania Heilmayera (1953) nad działaniem rimifonu. Autor ten stwierdził znaczny przyrost wagi ciała u chorych, którzy zażywali tylko placebo, lecz żyli pod urokiem wybitnych popraw z przyrostem wagi ciała, uzyskanych tym nowo wówczas wprowadzonym do leczenia gruźlicy specyfikiem. Leki bywają skuteczne dzięki reklamie; bywają też skuteczne, jeżeli zalecił je sławny lekarz i jeżeli wzmocnił ich działanie sugestywnym słowem. Zjawiska te wykorzystują sprytni znachorzy.
W dowcipny sposób zbadali wartość leków psychofarmakologicznych Loran- ger i wsp. (1961). Zorganizowali oni symulowane badania nad nowymi lekami na 1’20 chorych szpitala psychiatrycznego cierpiących na różne choroby. Zarówno poddani tym badaniom chorzy, jak i lekarze, i pielęgniarki byli przekonani,’ że wypróbowuje się dwa nowe leki, jeden rzekomo uspokajający, drugi pobudzający. Opierając się na podmiotowych informacjach chorych i personelu, stwierdzono skuteczność owych placebo u 53 do 80% chorych. W ogóle autorzy doszli do wniosku, że tylko poniżej 10% ogłaszanych w piśmiennictwie wyników leczniczych dotyczących leków psychotropowych wytrzymuje naukową krytykę. Badania tego typu podważają więc wartość metod, na których opiera się ocena reklamowanych leków.