Ukryte niby znaczenie synonimów
Na wielu bardzo dobrze pod każdym względem postawionych oddziałach szpitalnych i klinicznych wciąż jeszcze w czasie obchodu czyta się i omawia historię choroby w obecności chorego i współchorych. Chorego i jego towarzyszy uważa się za głuchych i głupich. Lekarzom zdaje się, że chory nic nie rozumie z łacińskich terminów, które wtrącane są makaronistycznie do rozmowy. Dzisiaj już rzadko spotkać można chorego, który by nie wiedział, co znaczy Neo lub Ca. Synonimy są od dawna rozszyfrowane. Wystarczy, aby na sali był jeden mądry, aby cała sala znała dokładnie ukryte niby znaczenie synonimów. Jeżeli nie wszystko, co mówią lekarze, jest zrozumiałe dla chorego, to w każdym razie jednego zawsze może się domyślić: że mówi się o nim coś złego, żę się coś złego przed nim ukrywa. Podejrzliwość chorych jest dzisiaj bezgraniczna. Chory chciałby się dowiedzieć najgorszej prawdy. Spotyka wielu usłużnych, którzy mu rozszyfrowują synonimy i ujawnią ukrywaną prawdę. Znam przypadek młodej jeszcze kobiety, którą skierowano z powodu podejrzenia raka macicy na oddział onkologiczny. Podejrzenia te wkrótce rozwiały się, ale chora wyszła z oddziału z ciężkim urazem jatrogennym przekonana, że ma raka i że tę tragiczną prawdę lekarze przed nią ukrywają. Nie było tu jednak bezpośredniej winy personelu lekarsko-pielęgniarskiego. Zawiniły współchore na sali. Widziały młodą, rumianą kobietę, one wychudzone, żółte, charłacze. Młoda kobieta dzieli się z nimi swoją radością. Lekarz właśnie oznajmił jej, że badania wypadły pomyślnie, wszelkie podejrzenia i obawy rozwiały się. Radość chorej trwała krótko. Ledwie lekarz wyszedł, chora usłyszała współczujący głos: ,,I pani im wierzy? Mnie tak samo oszukiwali. Lekarze nigdy nie powiedzą prawdy,, nie powiedzą, że to rak; niby żeby się chora nie martwiła. Niech pani nie wierzy; u mnie się tak samo zaczęło, a teraz, proszę na mnie spojrzeć… Byłam jeszcze nie tak dawno tak samo ładna jak i pani. A teraz zostały tylko skóra i kości…” Inne chore na sali potakują, dorzucają swoje tragiczne uwagi. W chorej życie zamiera w tej atmosferze beznadziejności i grozy.
Z przykładu tego widać, że kultura pojedynczego lekarza i wielu lekarzy nie wystarcza. Chodzi tu o wychowanie całego społeczeństwa i naszego, i obcego. Można by sprawę przyrównać do braku kultury przy zapobieganiu grypie. Mimo ogromnych postępów profilaktyki co roku na całym świecie miliony ludzi zapada na tę przykrą i niebezpieczną chorobę. Co kilka lat genius epidemicus odznacza się szczególną złośliwością. Od czego to zależy? Jak uchronić siebie i drugich od zakażenia? Wynaleziono wprawdzie szczepienia przeciwgrypowe, sposoby te jednak trudno jest zastosować na skalę powszechną. A mimo to, gdyby wszyscy ludzie byli uświadomieni co do istoty zaraźliwości grypy i mieli dobrą wolę, można by uniknąć szerzenia się zakażenia. Zapobieganie epidemii grypy jest między innymi kwestią dobrego wychowania i kultury osobistej. Na tę stronę profilaktyki powinno się położyć największy nacisk propagandowy. Ale bywa i jeszcze gorzej! Człowiek człowiekowi nie zawsze jest życzliwy. Odczuwa radość na widok nieszczęścia bliźniego. Co więcej, skoro sam nie może się cieszyć zdrowiem i życiem, życzy drugiemu takiego samego nieszczęścia. Na dnie tych nieludzkich uczuć leży zazdrość, zawiść. Lekarze wyłaniają się ze społeczeństwa. Subtelny, życzliwy, współczujący, ludzki stosunek do otoczenia znamionuje społeczeństwa zaprawione w kulturze życia codziennego. Chamstwo, bezwzględne samolubstwo, brutalność, okrucieństwo, brak samo- opanowania, niewyrobienie społeczne, osobista i zbiorowa gruboskórność ? oto cechy człowieka i społeczeństwa niekulturalnego. Wynika z tego, że lekarza trzeba wychowywać od dziecka; wychowywać i zaprawiać w kulturze psychoterapeutycznej. Atmosferę psychoterapeutyczną oddziałów szpitalnych tworzą nie tylko lekarze, którzy oczywiście muszą świecić przykładem, ale również personel średni i niższy, a równocześnie i sami chorzy sobie wzajemnie. Przytoczony wyżej przykład obrazuje brak kultury społeczeństwa. Jeżeli bowiem człowiek nieszczęśliwy, cierpiący i przygnębiony swoim losem odczuwa zazdrość na widok drugiego człowieka tryskającego zdrowiem, szczęśliwego i patrzącego ufnie w przyszłość, to dysymulacja własnych złych uczuć jest obowiązkiem kultury, ludzkości, a nawet rozsądku. Ujawnianie zawiści sprawia przykrość drugiemu, równocześnie zaś zdradza tak brzydki rys charakteru i stawia zazdrośnika w tak ujemnym świetle, że i rozsądek, i wzgląd na własną opinię nakazują poskramiać takie złe instynkty.